ale topię go w whisky
a potem duszę nikotyną
i ani kurwy
ani barmani
ani nawet sprzedawcy
nie mają pojęcia
że tam jest*
Bartholomew Bahnert
Trzydzieści siedem lat czystego chamstwa
Belfer od matmy
Mów mi Bart
Albo proszę pana
Albo panie Bahnert
Byle nie to cholerne Bartholomew
Kiedyś stwierdził, że będzie
pilotem samolotu, ale koniec końców nigdy nawet nie znalazł się na pokładzie. Pieprzyć
takie niuanse, przecież wciąż może spełnić swoje marzenia. Wystarczy, że
sięgnie po piąte piwo, zapije polską wódką, a na koniec dołoży whiskey, co by
nie mieć już wątpliwości, że fruwa. Wsadza ludziom w tyłki ich życiowe mądrości
i ślęczy nad muszlą klozetową, rzygając jak kot. Płaci za swoje błędy, bo
oprócz braku aspiryny nie ma też portfela ani kluczy do mieszkania. Żeby się
dostać do środka musi błagać dozorcę na kolanach, by mu pożyczył zapasowe. Wylewający
łzy Bart na klęczkach okazuje się bardziej interesujący od jakiegoś marnego
pilota. Lotnik byłby z niego marny, bo ma lęk wysokości, poza tym za dużo
guzików sprawia mu problem. Stąd też mikrofalówka z Tesco, prosta w obsłudze z
dołączoną instrukcją. Jedyna, prawdziwa przyjaciółka, która nigdy nie zawodzi.
Prawdopodobnie powinien sobie radzić z obsługą skomplikowanych urządzeń, ale
tego nie robi, bo on liczy na literach, a nie bawi się w budowę rakiet. Szybciej
sięgnie po tajniki fizyki jądrowej,
niż spróbuje ugotować coś z ziemniaków, przy czym fizyka nie jest wcale
przypadkowa, bo nie cierpi jej z całego serca. Mniej tylko niż kartofli, które
wciskano w niego od dziecka. Wszyscy dookoła wcinają to paskudztwo, a on
pozwala sobie tylko na frytki, bo to w sumie ziemniak po przeróbce, w niczym go
nie przypomina i nie smakuje, da się przymknąć oko. Chciałby mieć uczulenie,
wtedy na rodzinnych obiadach nie serwowałoby się puree, gotowanych, smażonych i
grillowanych. A tak próbują go zamęczyć, to jakaś ziemniaczana klątwa, ratuj
się kto może. Z tą fizyką też ciekawa sprawa, bo się oczekuje, że matematyka
trzyma się blisko swojej siostry, a tu rozczarowanie przyjeżdża na delcie i
pokazuje masywne fuck you w stronę
całego tego fizycznego szajsu. Kto w ogóle wymyślił, że te dwie nauki mają coś
wspólnego? To nie powinna być przybrana rodzina, a co dopiero siostrzana miłość
po grób. Bahnert żułby tytoń, gdyby tylko te modele skutków tak go nie
odstraszały. Z papierosami jest inna sprawa, świadomość czarnej masy zamiast
płuc napawa go zwyczajnie obojętnością. Zasada everybody dies brzmi przygnębiająco, stosuje więc jej zmienniczkę,
cholerną miss mam w dupie, co się dzieje.
Panie ignorancie, porozmawiamy, gdy zapuka do pana nowotwór. Ależ owszem,
otworzę Ci kulką w łeb. Bardzo wątpi, by jakieś choróbsko go zaatakowało, bo
nie był przeziębiony od lat trzydziestu, ale że ironia losu to niezły skurwiel trzyma
w domu broń, co by w razie czego sprzedać sobie drogę wyjścia. Ależ to
cholerstwo kusi, gdy zamknięte w kasetce nawołuje gorszymi dniami. Wtedy się
Bahnert już się nie hamuje, wyciąga telefon, zamawia pizzę i ogląda przez całą
noc powtórkę swojego występu ze szkoły średniej. Nieźle wtedy pakował i
wyglądał jakby zabrakło mu miejsca na szyję. Z czasem dopiero wziął się za
siebie, żeby w końcu wyjść na ludzi. Mamusia tak mówiła, znajdź sobie pracę,
żonę, miej dziecko i wszystko będzie w porządeczku. W porządeczku, właśnie tak.
Niezły bullshit jak na kobietę
zdradzającą swojego męża przez ponad pięć lat. Prawie by się udało uniknąć
zdemaskowania, gdyby nie brzuch, który w dziewięć miesięcy stał się wielki jak
balon, a później znów zniknął. Nawet ojciec, choć niemal ślepy jak kret zdołał
to zauważyć. Bart również, bez problemu, bo przecież z kretem nie miał nic wspólnego. Miłość do matematyki nie pojawiła
się jak grom z jasnego nieba, nie towarzyszyła mu też od urodzenia, zwyczajnie
nie było jej i wątpi by kiedykolwiek się pojawiła. Zazdrości tym wszystkim, co
kochają swój zawód, choć nie do końca rozumie ideę kochania zajęcia, przecież z
zajęciem nie będziesz uprawiał seksu ani tym bardziej nie zrobi Ci jajecznicy.
A dla takiej z cebulą i szczypiorkiem to warto znaleźć sobie żonę, doprawdy. Jemu
się jakoś nie udało, bo może nie chciał i kiepski byłby z niego mąż. Pewnie
poszedłby w ślady matki, a potem musiał wysłuchiwać wieczorami, że boli głowa,
że migrena i chuje na patyku. Jeszcze by go kobieta oswoiła, a on lubi się czuć
nieoswajalny. Lubi też, gdy rano budzi się przy kobiecie, a ona nago krząta się
po kuchni i robi mu kawę. Potem razem jedzą śniadanie, a kiedy ma ochotę może
wyjść, bo nic nigdy nie jest na serio, tylko półżartem, jednonocną,
jednotygodniową, jednomiesięczną przygodą. Kończy się zawsze, zazwyczaj z jego
winy albo zwykłej niechęci do związków, bo jak to tak raz na zawsze, skoro ma
wszystko czego potrzeba? Paczkę lucky
strike’ów zawsze w kieszeni, zimne piwo w lodówce, stos niesprawdzonych
kartkówek, cholerne frytki z przeceny w Tesco, mrożoną brukselkę i kalkulator
za piętnaście funtów z wycieczki do Londynu. Może to i człowiek spełniony,
jeden z niewielu na tej planecie, bo się nie przejmuje cudzym życiem, tylko
własnym tyłkiem, jego potrzebami i wewnętrznym ściskaniem w dołku, gdy mu
braknie na wódę dwudziestego trzeciego każdego miesiąca. Trzeba oszczędzać w
tych czasach nawet na durnym alkoholu, który trzeba pić by nie myśleć o tym ile
to się wydało i jak to nie ma z czego oszczędzać. Błędne koło radosnego pana matematyka,
co to pije niby od święta, a w końcu się okazuje, że można czcić nawet polską
Barburkę, jeśli tylko ma się na to ochotę. Pijak z niego żaden, bo wciąż nie
lubi tego smaku i rzyga dłużej niż pije, ale lubi mieć w domu tych kilka
butelek na wszelki wypadek. Te zdarzają się sporadycznie, a więc wolna Ameryko,
trzymaj swojego ukochanego syna, który nie czuje nic, poza wszechmocną potrzebą
by opierdolić wszystko i wszamać trochę jajecznicy. To nie
koniec, bo on jest chamem, gburem i ma poczucie humoru na poziomie pięciolatka,
poza tym seksowna z niego bestia, zje Cię w całości, nawet kości wyliże, tylko
musisz mu udostępnić swoją rzepkę. Nie znosi czytać gazet, marudzi na pogodę,
pachnie jaśminem z nutką wanilii, skropionej w morskiej bryzie (to ten humor
pięciolatka, bo tak naprawdę w dupie ma jak pachnie, póki jest to zapach trzech
prysznicy dziennie). W ogóle dużo rzeczy ma w dupie, na przykład samochody, bo
ustanowił samego siebie numerem jeden wszelkiej komunikacji miejskiej, metra i
autobusów. Gdyby mógł wybierać, mieszkałby na biegunie północnym i patrzył jak
pod nosem robią mu się sople, bo to takie rentowne. Nie dba o etykę pracy ani żadną
inną etykę, regulamin, kodeks, dekret czy zarządzenie, bo taki stek bzdur jaki
prawnik tam zrzucił można zrozumieć tylko po trzech piwach, ale przed czwartym,
gdy litery wciąż jeszcze są czytelne.
Johnny Depp. Bukowski. I ja. Ja to tutaj chciałam tylko powiedzieć, że przepraszam bardzo za bełkot u góry, którego chyba nie zdołam przeczytać w poszukiwaniu błędów. Wam jednak życzę powodzenia, enjoy i w ogóle fun, fun, fun. Już bez zbędnego pieprzenia, ktoś mnie poczęstuje wątkiem?