wtorek, 2 lipca 2013

learning to breathe


JAYLEN ROCHE
Przyszła na świat słonecznego poranka, dziewiętnastego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku w Chicago. Posiadaczka dwóch młodszych, krzykliwych braci, marzących o zawodowym graniu w baseball oraz dwojga rodziców, prowadzących na przedmieściach miasta, niewielki warzywniczy sklep. Właścicielka rudego kota. Uczennica ostatniej klasy, nieustannie marząca o kontynuowaniu nauki na jednym z prestiżowych uniwersytetów, należącym do Ligi Bluszczowej. Kapitanuje drużynie pływackiej, co jeszcze przed kilkunastoma laty nie było takie oczywiste, ponieważ Jaylen panicznie bała się wody, z którą kontakt zazwyczaj kończył się dzikimi wrzaskami i piskami. Nie lubiła zabaw w przydomowym basenie z dzieciakami sąsiadów ani skakania w kaloszach w przydrożnych kałużach, teraz natomiast spędza każdą wolną przerwę na basenie, usilnie pragnąc doskonalić swoje i tak już wysokie umiejętności, by przypadkiem nikt nie zawahał się przed przyznaniem jej stypendium sportowego, bez którego jej studiowanie stoi pod dużym znakiem zapytania. Cierpi na wrodzoną, genetyczną wadę serca i choć związane z tym dolegliwości, czasami nieco krzyżują jej sportowe aspiracje, to nawet przez chwilę nie przemyka jej myśl, by się poddać. W końcu odnalazła coś, w czym jest naprawdę dobra i co przynosi jej radość, więc nie zamierza z tego rezygnować, nawet jeśli oznacza to pewien dyskomfort i połykanie większej ilości tabletek niż zazwyczaj. Chorobliwie ambitna, uparcie dążąca do wyznaczonego celu, nawet jeśli innym zdaje się, że znajduje się on poza jej zasięgiem. Mało spontaniczna, co szczególnie rzuca się w oczy, kiedy przebywa w obecności rozrywkowych i niemyślących o konsekwencjach ludzi. Wielka miłośniczka planowania, skrupulatnie analizująca kolejny krok. Nie ma oporów przed poznawaniem nowych osób, jednak błędem byłoby nazwanie jej duszą towarzystwa. Wymagająca, szczególnie od siebie, co kończy się zwykle katowaniem swojego ciała na jednym ze szkolnych basenów lub długim wieczornym bieganiem, mającym pomóc jej w utrzymaniu prawidłowej sylwetki. W jej życiu właściwie wszystko sprowadza się do jednego – pływania, ponieważ skrycie wierzy, iż bez tego byłaby nikim. Zginęłaby w masie ludzi na szkolnych korytarzach i byłaby kolejną bezimienną istotą.
_______________________________________________________________________
Nigdy nie byłam dobra w pisaniu kart, więc wybaczcie mi ten twór u góry.

ignorant z ogromnym spadkiem, którego nie może dostać.


Stanley Malcolm
17 latek zawsze wyglądający poważnie
Nauczony powściągliwości w okazywaniu uczuć, pogardę ukryje pod lekkim uśmiechem, cień zainteresowania może uda Ci się dostrzec w oczach, które chwilę później wrócą do chłodnej obojętności.
Przesadnie dbający o maniery i okazywanie szacunku kobietom, które się szanują.
Nie jest homo, nie mówi o sobie, że jest biseksualny. Po prostu jest jeszcze niezdecydowany.
arogant i materialista
Moi rodzice nie żyją, mieszkam na przedmieściach i idę do publicznej szkoły. Muszę zadzwonić do terapeuty.
Czekaj, zapomniałem. Nie stać mnie.

Jego życie przez nieszczęśliwy wypadek obróciło się o 180 stopni w ciągu jednej nocy. Katastrofa luksusowego statku z państwem Malcolm na pokładzie oprócz emocjonalnej szkody (bo wbrew pozorom, nie jest bez serca) pociągnęła za sobą serię innych niefortunnych zdarzeń ze Stanleyem w roli głównej. Testament rodziców, mający zapewnić mu dostatnie życie dłużej niż przez kilka lat, mówił, że dopóki nie ukończy 21 lat każda większa wypłata pieniędzy z jego konta musi być ustalana z zarządcą majątku, starym przyjacielem rodziny. Opisując to bardziej obrazowo, dostaje na miesiąc mniej, niż potrafił wydać w kilka godzin.

Przeprowadzka do siostry jego matki. Cała rodzina wygląda jak banda hipisów. Wrzaski od samego rana przez brak jakiejkolwiek organizacji, dom przynajmniej o połowę za mały jak na 7 mieszkających w nim osób, 5 letnia kuzynka, którą będzie musiał  się zajmować na zmianę z kuzynostwem. I nie mają pokojówki. Jedno słowo: chaos.

Do tego szkoła publiczna. Wpuszczają każdego, na pierwszy rzut oka widać, że większość to prostacka hołota. Lansiarze popisujący się samochodem z odzysku i podrobionym dresem adidasa. Dziewczyny, których stroje nie różnią się wiele od tanich striptizerek. Przygłupi sportowcy, którzy myślą, że kilka dobrych rzutów zapewni im stypendium i karierę do końca życia, nieświadomi jeszcze, że zaprzepaszczą to na pierwszym roku w collegu, zapijając kondycję na imprezach, albo zaliczając wpadkę z jakąś przypadkową laską.
Zero klasy.

Świetne imprezy, na które kochany kuzyn postanowił go zabrać. Żeby się zintegrował. Jakim cudem ma mu się spodobać na jakiejś domówce, gdzie litrami leje się najtańsze możliwe piwo, tapeta odchodzi od ścian, a do obskurnej łazienki nie można się dostać, bo jakaś pół-naga dziunia leży z głową w sedesie? Przyzwyczajony jest do eleganckich przyjęć, w garniturach i blasku fleshy, później mniej kulturalnych i mniej legalnych, ale nadal z klasą afterparty w jednym z apartamentów 5 gwiazdkowego hotelu, którego właścicielem jest rodzina najlepszego przyjaciela. 


Totalna porażka, na którą nic już niestety nie poradzi. Przynajmniej na kolejne cztery lata utknął, cudem unikając podróży komunikacją miejską. Może nie stać go już na limuzynę z pełnym barkiem podwożącą do szkoły, ale chociaż zostawili mu samochód. Namiastka starego życia, która za pewne warta jest więcej niż dom, w którym aktualnie mieszka.

To tylko cztery lata, będzie powtarzał sobie ignorując ciekawskie, natrętne spojrzenia ludzi w szkole, którzy wiedzą, że to 'ten nowy', którzy będą się gapić, jakby nigdy nie widzieli porządnie ubranego do szkoły młodego człowieka. Sportowa elegancja, koszula zawsze, obowiązkowo, krawat - opcjonalnie.
To tylko cztery lata, powtórzy kolejny raz siadając w pomazanej prostacko ławce, w klasie nauczyciela, który po francusku mówi gorzej od niego.
To tylko cztery lata, cicho westchnie pod nosem, przeglądając ubogie zbiory szkolnej biblioteki, która i tak jest niepowtarzalną ostoją w życiowej tragedii.
To tylko cztery lata, przypomni sobie, kojąc nerwy przy zaciąganiu się tytoniowym dymem.
To tylko cztery lata.

[mam nadzieję, że w miarę karta wyszła, wszelkie sugestie mile widziane gdyby były jakieś błędy.
Proszę pytać o wątki, nie zawsze mi się udaje, ale staram się także wymyślać. Powiązania też mi pasują, im bardziej pokręcone - tym lepiej.
i przede wszystkim  - ani ja, ani Stan nie gryziemy]

A ja oddycham pod wodą, bo kocham to uczucie.

Właściwie to Victor Eric Howard Gurney. Zabawna historia. Imię dostał po matce, która nie mogła dość do porozumienia z mężem i rzucali monetą, jak nazwać swoje jedyne dziecko. Wypadła reszka, wygrała pani Bukowsky-Gurney. Jej mąż musiał wtedy obejść się jedynie drugim imieniem. Dobre i to. W międzyczasie dziadek, jedyny wówczas żyjący, dorzucił swoje trzy grosze i już zarezerwował po sobie trzecie imię.
Właściwie to urodził się drugiego września, ale minutę po północy, więc mógłby obchodzić urodziny równocześnie z wybuchem drugiej wojny światowej. Od tamtego dnia minęło piękne osiemnaście lat, nieokrągłe, obwite w wiele rozczarować, złych decyzji, zaskoczeń i szczęśliwych momentów. Życie jak każde inne. Od przedszkola, gdzie ściągnął koleżance majtki, przez podstawówkę, gdzie wbił sobie ołówek zbyt głęboko w nos, aż do szkoły średniej. Najpierw tej niższej, w której przeszedł piekło z nauczycielką matematyki, aż do liceum. No i masz, już jest seniorem. Jak ten czas szybko leci, Bożenko. 
Właściwie to mógłby szperać głębiej w swojej genealogii, żeby odkryć, kim tak naprawdę jest. Na pewno jego matka ma korzenie w Polsce i na Ukrainie. Na pewno ojciec kiedyś wspominał coś o śmiesznym, irlandzkim akcencie swojej babki. Gada, że skoro urodził się w Ameryce, to rubryka w dokumentach odnosząca się do pochodzenia powinna być o wiele dłuższa dla każdego człowieka. A tak, to mieści się jedno słowo: Amerykanin. No, a przecież byłoby tak zabawnie, gdyby wspomnieć coś o Irlandczykach! 
Właściwie to nie ma człowieka, który nie skojarzyłby sobie Victora Gurneya ze szkolną orkiestrą. O ile ktoś zadał sobie ten trud i poznał tego młodego dżentelmena, ha, pewnie zwrócił uwagę na jego mały, ale specyficzny bagaż. Kilka razy w tygodniu oprócz książek ma ze sobą flet poprzeczny. Nie jest jakimś wybitnym specjalistą w dziedzinie muzyki. Boi się nawet śpiewać pod prysznicem, pewny, że ma głos po swojej matce, która dzień w dzień rano wyje jak zarzynane prosię i twierdzi, że jej babcia chciała posłać ją do chóru parafialnego. Na flecie zaczął grać sześć lat temu, ot tak, żeby spróbować. Spodobało mu się i umie teraz dmuchnąć, żeby tu był ten, a tam tamten dźwięk. Nic trudnego, banalne jak prowadzenie rakiety. 
Właściwie to nigdy nie miał przyjaciela, który trzepnąłby go porządnie w twarz i powiedział: te, stary, ogarnij się, bo wkurza mnie to. O niektórych przywarach dowiadywał się całkiem przypadkiem. Na przykład, nie powinien tak często się uśmiechać. Ludzie akt życzliwości traktują jak szyderstwo. Może i mają rację. Szczerzenie zębów do koleżanki, która właśnie mówi, że jej pies umarł, nie jest wcale grzeczne. Nawet jeśli koleżanka nie wie, że się zamyśliłeś. To kolejny punkt. Mówisz, mówisz, nagle zawias. Tysiąc pomysłów na sekundę i zwiecha systemu. A oni myślą, że ich ignorujesz, co za ignoranci. 
Właściwie to za dużo używa słowa właściwie, ale i tak nie jest podłą osobą. To dobry chłopak, tak zawsze mawiał jego ojciec. Odrobinę zbyt narwany, niecierpliwy, gadatliwy i taki... kolorowy, ale dobry. Inteligenty też, chociaż oceny ma po prostu zwyczajne. Ale kto skupia się na szkole, skoro lepiej skosztować pięknych aspektów życia, zanim straci się młodość i wolność? Lepiej skoczyć ze spadochronu. Tak to pokochał, że gdyby nie koszty, robiłby to dzień w dzień. Już mniejszy entuzjazm ma do nurkowania, bo jakoś ma awersję jednak do ryb, ale i to zaliczył. Pierwszy pocałunek z dziewczyną - czternaście lat. Miała naprawdę spore piersi i w żaden sposób nie pasowała do swojej rodziny, z którą mieszkał wtedy po sąsiedzku. Prawiczkiem już dawno nie jest, chociaż nie żeby był jakimś psem na baby i dzień w dzień lądował w łóżku. Po pierwsze, on się nie ogranicza. Szuka nowych doświadczeń, if you know what I mean. Po drugie, kobiety trzeba szanować, bo gdyby nie kariera matki kucharki, ojciec biurokrata nigdy nie dorobiłby się tego pięknego mieszkania na poddaszu. I samochodu, którym i tak Victor nie zamierza jeździć. Lepszy rower, ot co. Chyba, że to zima. Wtedy najlepiej byłoby zapierniczać po ulicy na sankach, ale nikt nie pomyślał jeszcze o ścieżkach saneczkowych zamiast rowerowych na śnieżne dni. Psia mać, na co idą te podatki. 
Właściwie to nie trzeba dużo o nim opowiadać, by go zapamiętać. Co innego z zaprzyjaźnieniem się. Victor ma to do siebie, że lubi imprezować, lubi się wygłupiać i lubi przygody, więc nigdy nie wiadomo, czy traktuje cię na poważnie. Chyba, że naprawdę dobrze się poznaliście. Wzajemnie, bo jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom. Oko za oko, serce za serce. Przysługa za przysługę. Dobry film za dobry film, najlepiej coś absurdalnego albo disneyowskiego, ale do tego się nie przyzna. Zbyt wiele wstydliwych przyjemności, żeby można było o nich mówić otwarcie. W gruncie rzeczy, to wstydliwy i skryty chłopak. Tylko dużo gada. I nigdy nie ubierze krawata. 

______________________________________________________________________________
Właściwie to ta karta jest pisana bez ładu i składu, z marszu i z nudów. Victor to twór wieczornego, wakacyjnego, dobrego humoru. Mam nadzieję, że się tutaj razem odnajdziemy. Jestem chętny na wątki i powiązania, jakiekolwiek, w jakichkolwiek ilościach. Ostrzegam, mam ochotę zadziwić. A Gurney to już tym bardziej. 

poniedziałek, 1 lipca 2013

La La La La.

Daniel Joseph Wagner 
Teraz idzie do klasy 12 ~ Jeszcze 17 lat, Urodzony 18 lipca w Naperville, IL ~  Za raz po kapitanie najlepszy w składzie pływackim ~ Lubi różnego rodzaju aktywności sportowe ~ Uczy się bardzo dobrze ~ Mieszka u babci ~ Główną formą przemieszczania się przez miasto jest jazda na rowerze, deskorolce i opcjonalnie motocyklem(który dopiero zamierza sobie kupić) ~ Biseksualista- uważa się za takiego, jeszcze chłopaka nie miał. 
 Daniel jest wysoki, mierzy bowiem sto osiemdziesiąt sześć i pół centymetrów wzrostu. Ma gęste, ciemnobrązowe, naturalnie kręcone włosy, które w jasnym nasłonecznieniu wydają się znacznie jaśniejsze niż w rzeczywistości. Jako (prawie) osiemnastolatek nie narzeka na ilość zarostu ponieważ od samego początku rozpoczął golenie się i szczerze mówiąc- bardzo mu to pasuje. Oczy ma niebiesko-szare, które zazwyczaj są bez wyrazu, a jego wąskie wargi sprawiają wrażenie, jakby ich właściciel nie potrafił, a może i nawet nie chciał się uśmiechać, co raczej nie ima się prawdy. 
 Ubiera się raczej w swoim stylu, który raczej nie wyróżnia się na tle nowych trendów. Nie jest "hipsterę", jak to się teraz zazwyczaj określa. Sylwetkę ma atletyczną dzięki basenowi i poświęcaniu się na znacznej aktywności sportowej co daje mu niezwykłą frajdę i jest sposobem na odstresowanie i poprawienie humoru. Ma więc zaznaczoną muskulaturę, jest jednak daleki od prezencji typowego kulturysty, nie jest takim nawet w 1/4.

  Jest perfekcjonistą,  nie znosi gdy ktoś się obija. Lenistwo bardzo go drażni, a ludzka głupota doprowadza do... pomińmy. Od innych wymaga, a z siebie stara się wycisnąć ponad sto procent. Swoje emocje ukrywa za żelazną kurtyną i nie jest skory do wylewania swoich emocji przed bogu ducha nieznanemu człowiekowi(chociaż on nawet przed przyjaciółmi się raczej nie otwiera). To złe doświadczenia z przeszłości doprowadziły, że stał się osobą nieufną wobec innych i trzeba przy nim ogromnych pokładów cierpliwości, wyrozumiałości i chęci by cokolwiek znaczącego z niego wykrzesać.
 Nie ma jednak samych złych wad. Jako osoba z historią raczej nieco odbiegającą od życia swoich znajomych- nie narzeka wiedząc, że inni mają gorzej, że może spotkać go coś gorszego niż to z czym się zmaga aktualnie. Nigdy nie jest pewny swoich emocji i podejmowanych decyzji. Uwielbia spędzać czas z innymi, śmiać się, imprezować i trenować. Poznawanie nowych rzeczy należy do jednych z ulubionych form spędzania czasu, dlatego stara się nigdy nie odmawiać, a wręcz nakłaniać do okazania nieznanych mu części świata.

To co zawarte być powinno wcześniej, a jednak nie zostało: 
~ Nie pali papierosów i nie toleruje ich. W ogóle nie jest tolerancyjny uważając, że ludzi takich na świecie nie ma(podając przykład: idziesz miastem po chodniku, krok za krokiem i nagle... Pac... na podeszwie psie odchody i co? Idziesz dalej ciesząc się dniem czy wkurzasz się o to, że ktoś po psie nie potrafi posprzątać?! No właśnie... Ps: Tolerancji nie dzieli się na różne progi, to tak, jakby stwierdzić, że lubię lewą stronę cukierka, a drugiej już nie.
~ Dorabia sobie przy układaniu towaru w magazynie jednej z galerii handlowych.
~ Mieszka z babcią od czwartego roku życia co spowodowane zostało śmiercią obojga rodziców i brata bliźniaka. Zmarli w wyniku zaczadzenia się gazem.
~ Często po treningach na basenie, siłowni, bieganiu czy innej formie aktywności urządza sobie kąpiele w zimnej wodzie z kilkoma kilogramami lodu żeby zahartować swój organizm (co już kilkakrotnie skończyło się leżeniem w szpitalu przez znaczne wychłodzenie), ten jednak się tym nie przejmuje i uznaje, że jest to lepsza forma niż zimne prysznice. (tak, normalnie się kąpie, często dlatego pachnie słodkimi migdałami)

sobota, 29 czerwca 2013



Just give me a breeze
The rebirth of the life
I'll finally pine, I'll finally



Louis Robertson
senior z lipca
kiedyś gruby i ambitny, teraz wszystkiego mu się odechciewa
kiedyś talent aktorski, teraz atleta matematyczny i nikogo to nie obchodzi
ratujcie mnie zanim zrobię coś nie tak


     Od dziesiątego roku życia nie jest fanem bostońskich Czerwonych Skarpet, od dwunastego roku życia cieszy się świetnym metabolizmem, teraz nadchodzą jego siedemnaste urodziny, które pewnie tak jak każde spędzi w domu wysłuchując ich wiecznych kłótni, bo Wayne i Janet dalej mieszkają ze sobą, lecz ze sobą nie śpią. Nie wiadomo o co im chodzi, bo kasa na mieszkanie dla jednego z nich by się znalazła, ale oni w ogóle są dziwakami. Pan Wayne Robertson jest robolem i mimo tak zwykłego zawodu, kiedy wraca z pracy do domu, zawsze znajdzie czas i chęci żeby dokupić kolejny antyk do swej wieloletniej kolekcji. Antyk - śmieć, bo ani tego odsprzedać, ani podziwiać. Pani Janet jest kobietą znerwicowaną, którą wiecznie trzeba się opiekować i która mimo młodego wieku lat czterdziestu siedmiu, choruje na kręgosłup. Z tego też powodu zmuszona jest wyładowywać swój ból na wszystkich domownikach.To nie ona wpadła na pomysł, aby z Bostonu przenieść się do Chicago i do tej pory porównuje rodzinny dom z brzydką kamienicą, w której aktualnie przyszło im mieszkać. Louis i pięcioro jego rodzeństwa nie narzeka, a przecież by mógł, jest najmłodszy z nich wszystkich.
    Takie dzieciaki jak on mają chyba najgorzej, nie licząc tych z nowotworem albo zapaleniem opon mózgowych. Wystarczy rzucić okiem na historię jego życia i dochodzi się do trochę przykrych wniosków, nasuwają się pytania niewymagające odpowiedzi: "co to za dzieciństwo on miał?" albo stwierdzenia niewygodne, acz zgodne z prawdą: "nigdy nie był na tyle nowy, aby ktoś zwrócił na niego uwagę, nie znał też dzieciaków na tyle, aby się spoufalać". Nigdy zresztą nie okazywał swojego zainteresowania szkolną śmietanką towarzyską, choć nigdy nią nie gardził otwarcie. Była to dla niego super liga, elita nie do wniknięcia i na przełomie lat w ogólniaku, zdążył nawyknąć do jej niedostępności. Skupił się na teatrze, choć z tego też z czasem zrezygnował (a było to tuż przed najważniejszym wydarzeniem w ciągu ostatniego roku szkolnego, po prostu dał sobie siana na godziny przed spektaklem), a teraz jest tylko matematycznym mózgiem, który pisze innym prace, ściągi, podsuwa własne testy, abyś tłuku mógł spisać, no i od wielkiego dzwonu daje się namówić na korepetycje. Trzyma się na uboczu jakby chcąc zachować między sobą a resztą świata pewną tajemnicę, której jednak nikt do tej pory nie miał pomysłu złamać. Dlatego też Louis ze szkoły wraca sam i to na piechotę, bo wielki z niego ekolog, któremu nie w smak transport miejski i dlatego też nigdzie nie wychodzi wieczorami, otępiale patrząc w kolorowe pudło, jedyny telewizor w domu i to taki z anteną, którą trzeba stymulować za pomocą własnych rąk, bo inaczej się nie da nic obejrzeć. Wielki fan różnych serii telewizyjnych, komiksów. Obecnie szuka pracy i chyba postawi budkę z lemoniadą tam za rogiem, żebyś mógł go minąć ozięble zerknąwszy przez ramię. Zakochany w pewnej Emily.

[Taki Lułi mi wyszedł, mam nadzieję, że da się go lubić, a nawet wplątać w jakieś mniej lub bardziej przyjemne powiązania. Witam szanowne państwo!]



piątek, 28 czerwca 2013

Nie jestem ołówkiem, więc nawet nie próbuj mnie temperować.


Mila Jones 
16 marca 1995
12 klasa


Kiedyś była grzeczną dziewczynką. Można nawet powiedzieć, że córeczką mamusi, która z przyjemnością chodziła na lekcje baletu aż do 10 roku życia, gdy  zauważyła, że jedynym powodem dla którego matka ją tam zawozi jest trener z siłowni obok. Kobieta nie wytrzymało długo ze swoją rodziną - po urodzeniu się drugiej córki (co do tego, że jej ojcem jest ten sam człowiek,  Mila nie jest przekonana, ale tatuś  odmówił i nadal odmawia sprawdzenia tego). Starszy mechanik sam, więc wychowuje swoje dwie córeczki. Mila sama otwarcie przyznaje, że nie dogaduje się z młodą siostrą, która obecnie przechodzi fazę księżniczek i kocha wszystko, co różowe. Tak czy siak, nawet jeżeli tego nie mówi to stanie zawsze w obronie młodszej siostrzyczki, więc lepiej nie zadzierać z żadną z panienek Jones. 
O ile chodzi o szkolna aktywność to na pewno nie można powiedzieć, że Mila jest fanką takowej. Nie udziela się w żadnym kole, wpada tylko na mecze koszykówki w czym ma własne, osobiste korzyści wzrokowe- dziewczyna w jakiś głupi sposób, co sama w duchu przyznaje, zadurzyła się w szkolnym kapitanie koszykówki tak samo jak połowa uczennic tej szkoły. Mimo to nie przyznaje się do swojej małej słabości, chociaż dla jej najbliższych znajomych jest to dosyć oczywiste. Tak samo jak wzrok jednego chłopaka, który co rusz spada na nią. Wracając do jej zainteresowań, dziewczyna lubi samochody i od kilku lat już pomaga ojcu w jego zakładzie. Nie jest to lekka praca i raczej rzadko wykonywana przez kobiety, ale Mila zawsze broni płci żeńskiej i uwielbia udowadniać, że może być w tym milion razy lepsza niż facet. Poza tym przedmiotami, które łatwo jej przychodzą to fizyka i matematyka. Jeżeli pójdzie już kiedyś na studia to na pewno na jakieś techniczne. W tym temacie czuje się dobrze.
Mila nie jest łatwą osobą. Po pierwsze jest dosyć specyficzna i trzeba to zaakceptować, bo na pewno nie ma zamiaru się zmieniać dla kogoś, nie lubi się dostosowywać do innych. Zdecydowany przywódca, który nie znosi sprzeciwu. Egoistka, bo jej dobro jest najważniejsze i ma być tak, żeby ona na tym wyszła jak najlepiej. Zawsze ma własne zdanie, którego nie można od tak zmienić, będzie go bronić nawet jeżeli w końcu stwierdzi, że nie ma racji to pewnie od tak nie będzie chciała się do tego przyznać. Nie przeprasza za błędy, tego słowa raczej nie używa wcale. Co nie znaczy, że czasami, dla dobra sprawy, właściwie tylko o ile chodzi z kontakty z ojcem, go nie użyję. Wygadana i na pewno nie jest osobą, która boi się wykonać pierwszy ruch. Trochę opryskliwa, szczególnie gdy ma zły humor, zwykle po spotkaniu z matką jest chodzącym wulkanem, którego lepiej już nie irytować bardziej. Niezależna i zawsze chodzi własnymi ścieżkami, woli wyznaczać własne szlaki. Pomysłowa, bo zawsze znajdzie coś, żeby się nie nudzić i na pewno nie będzie to coś, co robi się codziennie. Wydaje się, że raczej na nie wielu rzeczach jej zależy, co nie jest prawdą, ale taki wizerunek jej jak najbardziej pasuje. W końcu im mniej ludzie znają twoich słabości tym ciężej im je wykorzystać. Nie jest do końca takim potworem, to raczej typ człowieka, który pomoże swoim bliski, ale tak żeby oni tego nie zauważyli i przypadkiem jeszcze mu za to nie podziękowali. Bycie czarną owieczką to jej styl.
Jest pewna siebie i widać to po niej. Tak jak ona sama, jej uroda też jest specyficzna. Jest wysoka, co uważa za swój atut, dokładnie 175 cm. Szczupła o niebieskich oczach.Posiada również długiej, prawie czarne włosy.  Ma dosyć ostre rysy twarzy, ale nie można powiedzieć, że nie dodaje jej to pewnego rodzaju uroku, chociaż na pewno nie słodkiej dziewczynki, a raczej silnej i zdecydowanej kobiety. Jest w tym coś pociągającego, oczywiście nie dla każdego. Podkreśla swoją urodę, nie zobaczysz jej raczej bez makijażu. Co do ubioru to najbardziej kocha swoją skórzaną, czarną kurtkę, ale to nie jedyna rzecz, która nosi. Często są to rzezy, które podkreślają jej szczupła figurę. 



Ciekawostki| Powiązania

Na zdjęciach Megan Fox. Postać przejęta z wolnych. Witam i jestem bardzo chętna na wszystkie wątki. 

Hedonizm jest teraz w modzie.

 C O U R T N E Y       H A L L W A Y 
s e n i o r k a    u r o d z o n a    w    l i s t o p a d z i e 
c ó r k a   p a ń s t w a   a d w o k a t ó w 
n a j w i ę k s z a    z m i a n a
c z a r n a    o w c a 
     
E V E R Y T H I N G    E V E R Y T H I N G    -    C O U G H    C O U G H
       Kochamy szaleć. Kochamy się bawić; konfrontować nasze czysto hedonistyczne podejście z okrutnym, realnym światem pełnym tych samych ludzi. Tej samej szarej, bezkształtnej masy, która niczym się nie wyróżnia. Która płynie ulicami, wypełnia wszystko wszem i wobec, nie zwracając uwagi na nikogo poza sobą. Ludzie topią się w niej, idą przed siebie, za tłumem. Płyną z prądem - jak gówno, zdechłe ryby i inne odpady, które nie mają w sobie jakiejkolwiek siły ani woli, aby zawrócić i spróbować zmienić kierunek. I zamiast przetartego szlaku pełnego śladów i bezpiecznej ścieżki, wybrać tę nieodśnieżoną, zarośniętą, pełną tajemniczych zakamarków, których nikt do tej pory jeszcze nie odkrył. 
Czasami pojawiają się tacy, którzy jednak się sprzeciwiają. Którzy idąc wśród tego tłumu aż biją po oczach swoją innością, odmiennością. Jakby ktoś przyczepił nad nimi jaskrawy neon, który świecąc oznajmiał wszem i wobec o tym, że ten osobnik, ta pojedyncza jednostka jest inna i wyróżniając się z tłumu identycznie ubranych, zachowujących się według uznanych wszędzie schematów. I ma to głęboko gdzieś. Ma w swoich zacnych, neonowych czterech literach fakt, iż każdy patrzy. Każdy traktuje ją jak kogoś gorszego, ponieważ jest inna. Ponieważ nie uznaje narzuconych wszędzie reguł i nie ma najmniejszego zamiaru się zmieniać. Kiedyś popełniła ten błąd. Kiedyś szła ramię w ramie, jak te wszystkie roboty, które tylko powierzchownie mają własną wolę, a tak naprawdę spełniają zachcianki tłumu. Skupiają się na tym, aby przypodobać się wszystkim, zapominając o prawdziwym "ja". 
       Owszem, jej podświadomość nie nakazuje na skakanie z kwiatka na kwiatek. Nie każe być panienką z ostatniej klasy, która nie uznaje żadnych autorytetów, a w poprzednim życiu musiała być kotem, bowiem do tej pory pozostała jej chęć wolności i chadzania własnymi ścieżkami.
A po powiedzeniu wprost o braku jakiejkolwiek motywacji do pozostania panią adwokat, jak kochana mateczka lub cudowny tatuś postanowiła pokazać to, na co ją naprawdę stać. Chce pokazać swoją niezależność, a zarazem potencjalny brak jakichkolwiek uczuć, przez które ktokolwiek mógłby ją zranić. Uciechy cielesne, alkohol, papierosy, imprezy - to tylko profity płynące z osiągnięć cywilizacyjnych. I pomimo tego wszystkiego, ona wciąż chce zostać zapamiętana. W taki czy inny sposób. Pragnie zostać wpisana na karty historii, robiąc swoje własne listy w dzienniku skrywanym głęboko pod łóżkiem. 
To właśnie tam odhaczone zostały kolejne przeczytane książki, obejrzane filmy, czy...Nazwiska facetów, którzy przyczynili się do rozwoju umiejętności w wielu aspektach życia tej jednostki. I co z tego, że jest znienawidzona? Co z tego, że większość chętnie by ją rozszarpała? Ona tylko bierze to, co chce, nie tracąc przy tym nic ze swojej inteligencji i zmysłu planowania, dzięki któremu jeszcze potrafi funkcjonować normalnie w tym szarym, pruderyjnym, zdewociałym społeczeństwie o fałszywym kręgosłupie moralnym. 
__________________________________________________
Witamy się z Courtney. Mam nadzieję, że jej nie zepsułam.
Tak, czy siak: wątki dłuższe, powiązania z góry określane. I takie tam.
Na zdjęciu: Lindsay Perry. 

czwartek, 27 czerwca 2013

F.U.B.A.R. – it’s an acronym – fucked up beyond all recognition



Adam William Dorian Tietjens




Adam, jak pierwszy facet na Ziemi 13 stycznia 1980 w Nowym Orleanie, Luizjana i dopada go kryzys wieku średniego strych na Starym Mieście w Chicago cześć, jestem Adam, nie marzę, mam parę hobby tatuś nieznany, mamusia indoktrynuje go na jedyną słuszną wiarę chrześcijańską wujaszek mu ojcem, matką, bratem i babką spojrzenie błękitnych oczu oceniając innych trololololo, bitches podstawówka ukończona z niezbyt ciekawym wyróżnieniem absolwent klasy humanistycznej w liceum miał być lekarzem – został zawodowym łamaczem serc a w wolnych chwilach nauczycielem w Chester Arthur High School  ja wybaczam, ale Szekspir nigdy mizantrop, cham i (powiedzmy)mistrz ciętej riposty papierosy pali tak, jak House połyka Vicodin pseudoartysta z nerwicą natręctw co nas nie zabije uczyni nas dziwniejszymi Elvis Presley, Black Sabbath za czasów Ozziego i bracia Young do zdarcia gardła „Pancernik Potiomkin”, „Lot nad kukułczym gniazdem” i „Incepcja” bo wierzy w kontrolę snów Stephen King, Tolkien i Biblia z rzadka NOPE, Chuck Testa nieodpowiedzialny tatuś siedmioletniego brzdąca  nocne maratony z „Top Gear’em” i „Allo. Allo.” gitarzysta, fotograf i kloszard jestem nienormalny – w tym cała chytryść mojej egzystencji po matce brytol tak bardzo, po ojcu chyba Koreańczyk (gdzie tam, panie) obywatelstwo amerykańskie podróże międzykontynentalne last minute byłem złośliwy, zanim to było fajne gitara nazwana wdzięcznie Ex-Dziewczyną, w skrócie „Łapa” i kufer książek frytki, stara pizza i sześciopak piwa niedowidzący pies imieniem Vlodzimierz i parę martwych much na lepie pod sufitem teraz to kurwa jestem wściekły jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”! były Pierwszy Porucznik Marines lubi znęcać się nad uczniami zadając im niewyobrażalnie duże prace domowe marzy o lustrze nad łóżkiem wrodzona subtelność, niczym spadająca cegła – to ja stary, ale jary, sraczkowaty Aston Martin z 60’, bo to takie brytyjskie metr osiemdziesiąt dziewięć złośliwości udaje Arnolda i chce zostać gubernatorem Kalifornii TALK TO THE HAND krótkowidz z oprawkami z Tesco nie jada białego cukru, obżera się jabłkami przykłady nowoczesnego malarstwa satanistycznego w postaci tatuaży wyniesionych z wojska seriously, dafuq?! taka straszna samotność tylko jedna wada – brak zalet stan obecny: nauczyciel literatury i opiekun kółka teatralnego, bo od piętnastego roku życia wpisuje sobie do dowodu imię „Dorian” i podrywa na nie dupy na pohybel skurwysynom!





powiązania   notki


***
dziń dybry!
karta pewno już się gdzieś pojawiła (blogi ciągle upadają, a ja się przywiązałam do tej postaci- mam nadzieję, że to ostatnia publikacja ;); mam nadzieję że ją rozbuduję
buźka Adama to Henry Cavill (patrzcie i podziwiajcie)
cytat w karcie z Urodzonych Morderców Oliviera Stone’a i z Sin City Roberta Rozdrigueza
lubię wymyślać, mogę zaczynać, ale to nie znaczy że lubię

ahoj towarzysze! zapraszam do wątków!

Czartoryska, Ty słowiańska Amerykanko

GRETA CZARTORYSKA, XI KLASA
P L O T K A R A  G A Z E T K I  S Z O L N E J
20 IV 1996, SŁOWACJA

Nie wierzę w przypadki, ale z pewnością to kim jestem i gdzie teraz stoję było efektem splotów wszystkich przypadków jakie zdarzyły się w moim życiu. Kraj bratysławski, Bratysława - to właśnie tam Czartoryska wydała pierwsze krzyki. Ależ skąd, nie należałam do tych małych niewiniątek, których wszędzie było pełno. Z reguły znajdowałam sobie jedno miejsce i tam spędzałam dni w towarzystwie zabawek, z biegiem lat laptop i woda mineralna. Nie zwracałam uwagi na swój wygląd, na to co mam na sobie, gdyż wystarczy by zwykle jakiś t-shirt z logo ulubionej drużyny koszykarskiej, rozciągnięte rurki, które końcem końców nie okazywały się rurkami i białe nike, które po codziennie przebytych kilometrach w zasadzie zmieniały swoją barwę na brudny odcień. Byłam nastolatką, która owszem nie potrzebuję zbyt wielu miejsc na swój kącik, ale często wyruszałam w wiele wyprawy ze swoimi słowackimi znajomymi, gdzie przeważnie byli to chłopcy. Wtedy zdawało się mi, że ruszając w kierunku Polski to już prawie koniec świata, a Węgry to jego początek. Myślałam tak dopóki moja mama po rozwodzie z ojcem nie wpadła na genialny pomysł by zamieszkać w jej rodzinnym państwie. Znałam je tylko z filmów, opowieści zamożnych koleżanek, które wyruszały tam podczas przerw wiosennych, no i owszem mama także mówiła mi o tym jak wspaniała jest Ameryka. Ona była podróżniczką, posiadała wiele zdjęć z odwiedzanych przez nią państw. Stało się to jej pasją, ale wszystko skończyło się gdy odwiedziła Słowację poznała swojego przyszłego męża i tym samym ojca jej dzieci. Została tam i założyła rodzinę, którą po 15 latach rozpadła się. Zabrała mnie i starszego brata do Chicago - miasta uważanego za Polską kolonię. Nie łatwo było zaaklimatyzować się w tak nowym miejscu, które oddalone było od twojego domu o tysiące kilometrów. Nowi ludzie, nowa szkoła, nowa kultura i inne przyzwyczajenia - to wszystko rzucone było na barki piętnastoletniej dziewczyny, która słabo znała język angielski, a jak próbowała coś powiedzieć ludzie śmiali się z jej europejskiego akcentu. W szkole zaczęło nazywać mnie słowiańską Amerykanką, kiedy to nauczyciel geografii zaczął zadawać mi niekomfortowe pytania na temat kultury słowiańskiej, którą amerykańscy uczniowie niezbyt ciepło przyjęli, ponieważ to wszystko było przez nich niepojęte. Kiedy jednak na lekcji historii okazało się, że niegdyś Słowacja była Czechosłowacją i panowała u nas komuna co dawało wynik taki, że staliśmy się automatycznie wrogami Stanów Zjednoczonych. To wszystko działo się przez pierwszy rok pobytu w Chicago, potem jednak stałam się akceptowana przez rówieśników, którzy zdawali się coraz bardziej dojrzali i rozumieli, że bycie obcym nie oznacza gorszym. Swoje miejsce znalazłam w szkolnej gazetce na stanowisku plotkary, która dzięki swoim stanowisku stała się bywalcem imprez szkolnych jak i tych poza szkolnych. Aktualnie myślę wyłącznie o tym by skończyć szkołę i wyruszyć w podróż wraz z Łajką

Obym podołała Grecie a Wy miło ja przyjęli bo w mojej głowie mam już wielkie plany co do niej. Mila Kunis użyczyła twarzy. Aktualizacja: 2013.06.27

"Take me somewhere I'll be safe"

Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jed­nej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie. /Phil Bosmans 
senior • dwudziesty czwarty luty • osiemnaście lat
___________________________
Tytuł od Hurts
Cześć!

środa, 26 czerwca 2013

Otrzyj swe oczy, świat tak uroczy!

Lily Jankins
juniorka, komitet powitalny, gazetka szkolna i koło językowe

Drobna, filigranowa. Bladziutka, jasnowłosa, piegowata, zielonooka. Wiecznie uśmiechnięta. Dziecko kwiat. Mentalnie żyje gdzieś w latach 60 i 70. Kocha Beatlesów, Dylana, Doorsów, Joplin i całą resztę wesołej, hipisowskiej ekipy. Brzdąka na gitarze, ostatnio kupiła harmonijkę, kocha wszystkie zwierzątka, roślinki, których ma naprawdę dużo i którym nadaje imiona. Gdyby mogła, przytuliłaby cały świat. Peace and love.
Lily nie lubi siedzieć bezczynnie. Ma w sobie energię, którą zasilać mogłaby elektrownię jądrową. Ma tysiące pomysłów na minutę i, co najlepsze, większość z nich realizuje. Jest jedną z najbardziej aktywnych osób w szkole, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Nikomu się nie podlizuje, nie zbiera punktów, by dostać się na wymarzoną uczelnię, ona po prostu lubi czuć się potrzebna. No i musi jakoś spożytkować swoje pokłady energii. Zaczęło się od matki, której nigdy nic się nie podobało i ojca, znudzonego życiem i rodziną, którego nic nie cieszyło. Lily chciała zwrócić na siebie ich uwagę. Z czasem jednak to wszystko zaczęło zwyczajnie sprawiać jej przyjemność. I nie zrezygnowałaby z tego za żadną cenę. Pomocy udziela każdemu, kto się po nią zgłosi. I nie tylko. Nierzadko się z nią narzuca, kiedy uzna, że ktoś jest w potrzebie, tylko wstydzi się do tego przyznać. Weźmie pod swe drobne skrzydła każdego. Pomoże, doradzi, pocieszy, rozbawi. We wszystkim stara się widzieć jasne strony, znajduje wyjście z każdej sytuacji i szuka dobrych cech w każdym, kogo spotyka. Swoim pogodnym spojrzeniem i wesołym uśmiechem sprawia, że dzień naprawdę staje się lepszy. Rozweseli największego ponuraka. Lubi dawać się wykorzystywać, w słusznych celach, oczywiście. Jest ciepłą, wyrozumiałą osobą, nie ocenia ludzi po pozorach. Lubi myśleć, że czynią źle z ważnych powodów, wierzy, że każdemu można pomóc. Często najpierw mówi, potem myśli, szczególnie pod wpływem emocji. Nie krzywdzi nikogo umyślnie, ale szczerość uważa za jedną z najważniejszych rzeczy na świecie. Nie ukrywa, kiedy coś jej się nie podoba, nie może znieść kompletnej głupoty, chamstwa, egoizmu. Staje w obronie ofiar, nie myśląc o tym, co może ją przez to spotkać. Nigdy nie miała wątpliwości co do słuszności swojej postawy. 
Mówią, że najciemniej pod latarnią. Że najszczerszy uśmiech skrywa największa smutki. Choć Lily wydaje się otwartą i silną osobą, w rzeczywistości bardzo łatwo jest ją skrzywdzić. Płacze i miewa gorsze chwile, jak każdy, jednak dużo lepiej się z tym chowa. Nie potrafi mówić o tym, co ją gnębi, o głębszych uczuciach, więc zachowuje je tylko dla siebie. Wydaje się, że nie doskwiera jej samotność, jednak naprawdę ciężko jest znaleźć kogoś, komu Lily ufa w stu procentach i przed kim potrafi się otworzyć. To jej wielki problem, swoje problemy bagatelizuje, tłamsząc je gdzieś w środku z nadzieją, że znikną. Miłość do słowa pisanego odkryła w sobie dość szybko, jako że szybko nauczyła się czytać. Najpierw tylko pochłaniała kolejne książki, co zresztą robi do dziś, z czasem jednak zaczęła także pisać. Refleksje, wiersze, opowiadania, luźne myśli - wszystko to spisuje w kolorowym, ręcznie wyklejanym zeszycie, który zawsze nosi przy sobie i do którego nikomu nie pozwala zaglądać. Może kiedyś. Brakuje jej uwagi i uczucia ze strony rodziców, bardzo boli ją fakt, że oddala się od siostry, którą kocha najbardziej na świecie. Wiele przeżywa, ale wrodzony optymizm sprawia, że radzi sobie z tym całkiem nieźle. A nawet lepiej, niż nieźle, skoro znana jest głównie ze swojego uśmiechu.


Zdjęcia z tumblra, a przedstawia Dorotheę Barth Jorgensen. W tytule Adam Asnyk.
Wątki, powiązania - wszelakie, naprawdę, niczym nie gardzę!

Cinderella, are you happy?

M I C H E L L E     H A R W E L L   
Na świat przyszła ponad siedemnaście lat temu, dwudziestego siódmego marca.
Chicago zna jak własną kieszeń, szczególnie dzielnicę, w której mieszka od urodzenia.
Młodsza siostra tego Harwella. Przydatne, gdy trzeba komuś obić twarz. 
Dziedziczka jednej trzeciej "imperium" handlującego ostrygami. Brak talentu krawieckiego po matce.
Juniorka i cheerleaderka, aktywna działaczka szkolnych przedsięwzięć. 
Dumna z bycia Afroamerykanką. Dziewczyna bad boya. 
Gdzieś pomiędzy dziecięciem z marzeniami i planującą przyszłość kobietą. 

L E T 'S    D O    T H I S    D I R T Y    L A U N D R Y    |    L E T 'S    D O    T H I S    D I R T Y    L A U N D R Y 

Metro, godzina dwudziesta pierwsza. Przy barierce na przodzie wagonu stoi drobna dziewczyna. Na pierwszy rzut oka ledwo sięga metr siedemdziesiąt, a chude ramiona zakrywa szeroka bluza. Nie ten rozmiar, nie ta płeć. Garderoba brata zawsze była o wiele cieplejsza na takie wieczory i o wiele wygodniejsza na przerażające powroty z basenu. Kurs pływania nie byłby dobrą inwestycją parę lat temu, gdyby raz na ruski rok nie ruszyła tyłka i wskoczyła do wody. Matka zawsze wmawiała jej, że nie ma czego się bać. Michelle zawsze wmawiała sobie, że nie ma barier, których nie pokona. Wydawało jej się, że była silna. Za każdym razem, kiedy traciła grunt pod stopami i była zmuszona unosić się nad wodą, wewnętrzna siła nagle znikała. 
Bluza po starszym bracie była w barwach szkolnej drużyny. Męskiej, koszykarskiej. Od razu wiadomo, że Travis jest jednym z zawodników. Michelle jest jedynie jedną z pomponiar, które wypinają to i tamto w przerwach meczów. Jedną z wielu, ale nie taką jak wiele. Chociaż jej chłopak jest orlim kapitanem, a w jej torbie spoczywa awaryjny błyszczyk do ust, Harwell jest inna. Przede wszystkim, nie jest pusta. Ma wartości, które ceni i których nie wyrzeknie się za nic. Wie, co należy, a co jest przesadą. Przekracza granice, łamie zasady, ale nie łamiąc przy tym kości. Zachowuje zimną krew, chociaż nie chce być nigdy zimna. Jedzie samotnie wieczornym kursem metra ze stoickim spokojem, chociaż jej serce bije jeszcze szybciej niż muzyka w jej uszach. 
Głos liderki popularnego żeńskiego tria rozlega się na tyle cicho, by nikt nie zauważał Michelle i na tyle głośno, by ona sama mogła odciąć się od reszty pasażerów. Czasami jej palce, trzymająca torbę z ręcznikiem oraz strojem, poruszą się w rytmie piosenki. Zawsze chciała być Beyoncé. Czuję się jak Kelly. Na imię ma Michelle. I marzy o tym, by być kolejną czarną kobieta, dumną ze swojego pochodzenia, która dokona przełomu. Być jak Naomi Campbell. Halle Berry. Whoopie Goldberg. Mary J. Blige. Oprah. Ale najlepiej pozostać sobą. Niezależną, pewną siebie, nauczoną przez matkę pokory. Nie oceniającą po pozorach. Ocenianą po pozorach. 
Słuchawki, w których rozbrzmiewa rhythm'n'blues, wydobywają się spod kołnierza koszulki. Gdyby nie ciemna bluza, widać byłoby nazwisko Harwell. I znak firmy jej ojca, który widnieje na co trzeciej ciężarówce dostawczej w najbliższych dzieleniach. Chociaż pół Chicago od paru lat zaopatruje się w ostrygi u Travisa seniora, nadal mieszkają w tym samym czteropokojowym mieszkaniu w pobliżu ruchliwej alei. Jedyny plus, że blisko do stacji metra.
Dziewczyna stąpa nerwowo, przesuwając stare i podniszczone trampki po podłożu. Boki butów zdarte są od wiecznych treningów i zabiegania. Akurat obuwia kupować nie lubi. Za to często pożycza, bo jej koleżanki mają ich mnóstwo. Ona ma tylko masę koszulek. I bluzy podkradane starszemu bratu, który niejednokrotnie przysporzył jej wstydu w szkole, ale zawsze jest na miejscu, by obronić swoją młodszą siostrę. Podobnie jak chłopak. Zauroczyła się w facecie, który opryskliwością wyrabia normę za nich dwójkę. Nie dorównuje mu wzrostem, ale prześciga niecierpliwością. Co dokładnie widać. Stuka palcami o uchwyt w wagonie tak, jakby czekając na własny przystanek, miała zaraz wybuchnąć. 
Czternaście lat spędziła kryjąc się w cieniu i nie wiedząc, czego chce. Ostatnie trzy lata spędziła na działaniu. Jako cheerleaderka, działaczka społeczna na rzecz nietolerancji, przyjaciółka wszystkich i nikogo. Adwokat własnego chłopaka, prawa ręka kapitanki, pośredniczka między bratem a rodzicami. Skrycie marząca o śpiewaniu, ale przecież to przereklamowane. Wcinająca hamburgery, żeby wybić się z wrodzonej niedowagi. Unikająca z zasady problemów jak ognia, ale wchodząca przypadkowo w sam środek konfliktów. Postawiona pomiędzy dziecięcymi fantazjami a obowiązkami, które na nią spadają. Dla jednych nudziara, dla innych zagadka. Nic szczególnego, a jednak inna niż wszystkie. 

I   R E M E M B E R   M E,   W H O   I   U S E D   T O   B E   |   I   R E M E M B E R   M E,   W H O   I   U S E D   T O   B E

Sama nie wiem, jak wyszła karta. Czy to dobry obraz Michelle, czy smutne pipczenie. Coś się z tym zrobi, ale teraz apel: zgłaszać się po wątki, bo tu jest tak dużo świetnych postaci, że nie wszystkim mogę zaproponować. Przejęcie Travsa - moja wdzięczność. Tytuł: N. Roberts. Pierwszy cytat: K. Rowland. Drugi cytat: J.Hudson. Twarzyczka: C.Iman. A teraz - zróbmy coś fajnego. 

Crying in training, laugh in battle.

__________________________________________________________________________

__________________________________________________________________________

Sądzę, że Anthony nie jest aż taki zły na jakiego wygląda i możecie śmiało składać propozycję wątków. 
Wszelkie informację znajdziecie w linkach pod zdjęciami, do miłego pisania więc. 

Pytam: dlaczego niepalący wsiadają bez skrupułów do przedziałów dla palących? Czemu chcą dominować? Czemu są wiecznie urażeni?

Mój mały przyjacielu, papierosie.
Spędziłem z tobąwięcej czasu niż z kimkolwiek.
Niszczymy sie nawzajem, czule
zobowiązani.
Pytam: dlaczego niepalący
nie doceniająnaszej samotności,
naszej niemądrej odwagi, naszego
żaru, popiołu?

MAX BAHNERT
19 LAT
OSTATNIA KLASA
Nie znajdziesz jej na żadnych zajęciach dodatkowych, bo jedynym zajęciem, które preferuje jest niepreferowalność.

W skrócie to nie można powiedzieć nic, wyszłoby że jest niezrównoważona psychicznie i lepiej trzymać ją z dala od ludzi. Tak więc nie będzie wcale w skrócie, choć epopei tu też nie uraczycie, zbyt leniwy na to ze mnie stwór. Wolę palić fajki i zalegać w łóżku aż przyrosnę, ona też. Nie lubi jak się jej przeszkadza, przerywa, nie lubi jak się przy niej odzywa, a i oddychanie potrafi nagrodzić pełnym pogardy spojrzeniem. Naprawdę milutka. Jak rekin na obiedzie u Hannibala. Trochę z nią problemów, bo nigdy nie zjawia się na czas i można byłoby sobie pomyśleć, że na niczym jej nie zależy, a przecież dba jak tylko może o rudego kota Gladiatora i roślinkę nieznanego pochodzenia. Radzi sobie z tą dwójką wyśmienicie, może dlatego że on sam zdobywa pożywienie, a ona jest kaktusem i nie skarży się zbyt często. Tylko nie próbuj jej pouczać, błagam, to się skończy złamaną szczęką, nosem, ręką, nogą, rozciętym lukiem brwiowym albo inną równie przyjemną formą komunikacji. Kompromisy to nie najlepsza droga. Brzmi strasznie, jakbym opisywał co najmniej wynaturzenie trzeciego stopnia, a to tylko moja siostra. Owoc grzechu mej matki, przygarnięty do domu bez sprzeciwu ojca. Szczęściara. Nic się jej nie trzyma, żadne gówno, żaden też fart. Zazwyczaj spędza czas sama ze sobą albo już przecina powietrze nikotynowym dymem, macha głową w rymie ciężkiej muzyki i równie ciężkim glanem kopie w krocze potencjalnego gwałciciela. Wolałaby gwałcicielkę. A takiego słowa nawet nie ma, co za jawna dyskryminacja. Co nie zmienia faktu, że zawsze ciągnęło ją do kobiet. Kiedyś nawet o to zapytałem, a ona tylko rzuciła mi pilota i odpowiedziała krótko Ty też wolisz. Dalej kłócić się nie mogłem, bo to przecież prawda, oboje więc wolimy, czasem nawet jej mówię jak to było, a ona wtedy obdarza mnie krzywym uśmiechem i zaczyna swoje tyrady na temat lesbijskiego seksu. Gdyby tylko nie była moją siostrą uznałbym to za seksowne, w tym wypadku zatykam uszy i każe jej wpakować do ust kolejnego papierosa. Wyprowadziła się z domu zaraz po osiemnastych urodzinach, zwalając mi się na głowę. Nie spytała czy może, zwyczajnie uznała to za swoje prawo, a ja też nie zaprzeczyłem. Większość czasu spędza poza domem, szlaja się nie wiadomo gdzie, najpewniej przesiaduje przy torach kolejowych albo w piwnicy, gdzie na wysłużonym basie gra do upadłego aż zaczynają jej krwawić palce. Trochę z niej zwierzę, trochę nie wie kiedy powiedzieć nie, trochę mogłaby więcej żyć, ale po co? Lubi jeść lody czekoladowe w łóżku i nie boi się ubrudzić pościeli, czasem chodzi po mieszkaniu bez koszulki, ale tylko gdy jestem zbyt pijany, by skupić się na szczegółach. Chyba tworzy klasę samą w sobie, bo absorbuje czymś nieznanym, może zbyt dzikim i niebezpiecznym. Powinna skupić się na nauce, ale rozprasza ją świat dookoła. Fakt że może przesiedzieć bez ruchu kilka godzin, ledwo mrugając mógłby temu zaprzeczyć, ale przecież nie zdała do ostatniej klasy i musiała poprawiać rok, by teraz w końcu zasiąść w ostatniej ławce, zaciągnąć pasa i zmusić się by jakoś przetrwać tę szkolną drogę krzyżową. Coś jej w tym miejscu nie pasuje, a tu z pełną stanowczością mogę stwierdzić, że ludzie, bo ich za dużo. Tłumy jej nie sprzyjają, woli ścisłe grono osób, przy których nie uchodzi za dziwaka, a nawet jeśli, potrafią to ukryć.

No i mamy siostrę Berta. Poszło mi szybciej niż myślałam. Rooney Mara. Świetlicki. Wszystko pasuje. Wątków chcę i liczę, że podołam tej dwójce, bo w mojej głowie już ich uwielbiam.

Chyba urwał mi się guzik od spodni.

Olivier Bossert
za dużo energii
ósmy marca
ur. w Chicago
chciałby Nobla
redaktor naczelny
kółko językowe
randkowe dno
jedynak
nie przegadasz

Rodzice kiedyś mu powiedzieli, że ze wszystkich dzieciaków o jakich dane im było słyszeć, to właśnie ich syn najszybciej nauczył się mówić. I że to był chyba znak. Znak, który powinni byli odpowiednio zinterpretować i zawczasu zakneblować dziecko. A najlepiej oduczyć mówić, bo w innym wypadku cisza zamieni się w zapomniane zjawisko. Mimo to, na swoje nieszczęście, nauczyli chłopca czegoś więcej niż samego mamaOd tamtej pory Olivier Bossert już nigdy się nie zamknął. Nie ma też takiego zamiaru.
               Oczywiście ojciec wolałby, żeby jego syn zamiast popołudniami bez końca uderzać w klawisze klawiatury, zajął się koszykówką czy baseballem, ale nie narzeka. Szczególnie znając zdolności sportowe Oliviera. Mając tę ostatnią rzecz na uwadze, serce boli mniej i przy okazji łatwiej jest się cieszyć z osiągnięć  pierworodnego w różnorakich konkursach literackich. W końcu jest to jakiś powód do dumy.
               Nauczyciele zaś woleliby, żeby Olivier przestał gadać podczas zajęć i aby zadawał pytania zgodne z tematem danej lekcji, a nie wyrwane z kontekstu, na których odpowiedź potrzebna mu jest do kolejnego opowiadania. „Jak długo pali się ludzkie ciało?” to mimo wszystko nie najlepszy sposób na nawiązanie kontaktu z belfrem.
               Olivier to człowiek, którego wszędzie jest pełno. Zwłaszcza tam, gdzie coś się dzieje. Dość pewny siebie, jego upór i zawziętość zdecydowanie przydają się przy prowadzeniu gazetki szkolnej. Najgłośniejszy, zawsze najszybszy do działania, wulkan energii twierdzący, że sen jest dla słabych. Bezpośredni i bezkompromisowy. Sam siebie uważa za nadzwyczaj przeciętnego. Chamsko wtrąca się w cudze rozmowy, przy czym wiecznie ma najwięcej do powiedzenia. Skrycie lubi udowadniać innym, że nie mają racji, chociaż samemu ciężko mu się przyznać do błędu. Rzadko kiedy racjonalny, przeważnie z głową w chmurach, chociaż w niektórych sprawach nadzwyczaj skrupulatny. Nie ma siły, która odciągnęłaby go od pisania. Choćby ziemia pękała, a mury się waliły, to co ma zapisać - zapisze. Nawet na skrawku znalezionego pod nogami papieru. 

No cześć.
Mick Jagger i Dylan O'Brien.
Wątki, notki i powiązania. Wszystko.

W moim sercu jest drozd, który chce się wydostać…



ale topię go w whisky
a potem duszę nikotyną
i ani kurwy
ani barmani
ani nawet sprzedawcy
nie mają pojęcia
że tam jest*

Bartholomew Bahnert

Trzydzieści siedem lat czystego chamstwa
Belfer od matmy

Mów mi Bart
Albo proszę pana
Albo panie Bahnert
Byle nie to cholerne Bartholomew



Kiedyś stwierdził, że będzie pilotem samolotu, ale koniec końców nigdy nawet nie znalazł się na pokładzie. Pieprzyć takie niuanse, przecież wciąż może spełnić swoje marzenia. Wystarczy, że sięgnie po piąte piwo, zapije polską wódką, a na koniec dołoży whiskey, co by nie mieć już wątpliwości, że fruwa. Wsadza ludziom w tyłki ich życiowe mądrości i ślęczy nad muszlą klozetową, rzygając jak kot. Płaci za swoje błędy, bo oprócz braku aspiryny nie ma też portfela ani kluczy do mieszkania. Żeby się dostać do środka musi błagać dozorcę na kolanach, by mu pożyczył zapasowe. Wylewający łzy Bart na klęczkach okazuje się bardziej interesujący od jakiegoś marnego pilota. Lotnik byłby z niego marny, bo ma lęk wysokości, poza tym za dużo guzików sprawia mu problem. Stąd też mikrofalówka z Tesco, prosta w obsłudze z dołączoną instrukcją. Jedyna, prawdziwa przyjaciółka, która nigdy nie zawodzi. Prawdopodobnie powinien sobie radzić z obsługą skomplikowanych urządzeń, ale tego nie robi, bo on liczy na literach, a nie bawi się w budowę rakiet. Szybciej sięgnie po tajniki fizyki jądrowej, niż spróbuje ugotować coś z ziemniaków, przy czym fizyka nie jest wcale przypadkowa, bo nie cierpi jej z całego serca. Mniej tylko niż kartofli, które wciskano w niego od dziecka. Wszyscy dookoła wcinają to paskudztwo, a on pozwala sobie tylko na frytki, bo to w sumie ziemniak po przeróbce, w niczym go nie przypomina i nie smakuje, da się przymknąć oko. Chciałby mieć uczulenie, wtedy na rodzinnych obiadach nie serwowałoby się puree, gotowanych, smażonych i grillowanych. A tak próbują go zamęczyć, to jakaś ziemniaczana klątwa, ratuj się kto może. Z tą fizyką też ciekawa sprawa, bo się oczekuje, że matematyka trzyma się blisko swojej siostry, a tu rozczarowanie przyjeżdża na delcie i pokazuje masywne fuck you w stronę całego tego fizycznego szajsu. Kto w ogóle wymyślił, że te dwie nauki mają coś wspólnego? To nie powinna być przybrana rodzina, a co dopiero siostrzana miłość po grób. Bahnert żułby tytoń, gdyby tylko te modele skutków tak go nie odstraszały. Z papierosami jest inna sprawa, świadomość czarnej masy zamiast płuc napawa go zwyczajnie obojętnością. Zasada everybody dies brzmi przygnębiająco, stosuje więc jej zmienniczkę, cholerną miss mam w dupie, co się dzieje. Panie ignorancie, porozmawiamy, gdy zapuka do pana nowotwór. Ależ owszem, otworzę Ci kulką w łeb. Bardzo wątpi, by jakieś choróbsko go zaatakowało, bo nie był przeziębiony od lat trzydziestu, ale że ironia losu to niezły skurwiel trzyma w domu broń, co by w razie czego sprzedać sobie drogę wyjścia. Ależ to cholerstwo kusi, gdy zamknięte w kasetce nawołuje gorszymi dniami. Wtedy się Bahnert już się nie hamuje, wyciąga telefon, zamawia pizzę i ogląda przez całą noc powtórkę swojego występu ze szkoły średniej. Nieźle wtedy pakował i wyglądał jakby zabrakło mu miejsca na szyję. Z czasem dopiero wziął się za siebie, żeby w końcu wyjść na ludzi. Mamusia tak mówiła, znajdź sobie pracę, żonę, miej dziecko i wszystko będzie w porządeczku. W porządeczku, właśnie tak. Niezły bullshit jak na kobietę zdradzającą swojego męża przez ponad pięć lat. Prawie by się udało uniknąć zdemaskowania, gdyby nie brzuch, który w dziewięć miesięcy stał się wielki jak balon, a później znów zniknął. Nawet ojciec, choć niemal ślepy jak kret zdołał to zauważyć. Bart również, bez problemu, bo przecież z kretem nie miał nic wspólnego. Miłość do matematyki nie pojawiła się jak grom z jasnego nieba, nie towarzyszyła mu też od urodzenia, zwyczajnie nie było jej i wątpi by kiedykolwiek się pojawiła. Zazdrości tym wszystkim, co kochają swój zawód, choć nie do końca rozumie ideę kochania zajęcia, przecież z zajęciem nie będziesz uprawiał seksu ani tym bardziej nie zrobi Ci jajecznicy. A dla takiej z cebulą i szczypiorkiem to warto znaleźć sobie żonę, doprawdy. Jemu się jakoś nie udało, bo może nie chciał i kiepski byłby z niego mąż. Pewnie poszedłby w ślady matki, a potem musiał wysłuchiwać wieczorami, że boli głowa, że migrena i chuje na patyku. Jeszcze by go kobieta oswoiła, a on lubi się czuć nieoswajalny. Lubi też, gdy rano budzi się przy kobiecie, a ona nago krząta się po kuchni i robi mu kawę. Potem razem jedzą śniadanie, a kiedy ma ochotę może wyjść, bo nic nigdy nie jest na serio, tylko półżartem, jednonocną, jednotygodniową, jednomiesięczną przygodą. Kończy się zawsze, zazwyczaj z jego winy albo zwykłej niechęci do związków, bo jak to tak raz na zawsze, skoro ma wszystko czego potrzeba? Paczkę lucky strike’ów zawsze w kieszeni, zimne piwo w lodówce, stos niesprawdzonych kartkówek, cholerne frytki z przeceny w Tesco, mrożoną brukselkę i kalkulator za piętnaście funtów z wycieczki do Londynu. Może to i człowiek spełniony, jeden z niewielu na tej planecie, bo się nie przejmuje cudzym życiem, tylko własnym tyłkiem, jego potrzebami i wewnętrznym ściskaniem w dołku, gdy mu braknie na wódę dwudziestego trzeciego każdego miesiąca. Trzeba oszczędzać w tych czasach nawet na durnym alkoholu, który trzeba pić by nie myśleć o tym ile to się wydało i jak to nie ma z czego oszczędzać. Błędne koło radosnego pana matematyka, co to pije niby od święta, a w końcu się okazuje, że można czcić nawet polską Barburkę, jeśli tylko ma się na to ochotę. Pijak z niego żaden, bo wciąż nie lubi tego smaku i rzyga dłużej niż pije, ale lubi mieć w domu tych kilka butelek na wszelki wypadek. Te zdarzają się sporadycznie, a więc wolna Ameryko, trzymaj swojego ukochanego syna, który nie czuje nic, poza wszechmocną potrzebą by opierdolić wszystko i wszamać trochę jajecznicy. To nie koniec, bo on jest chamem, gburem i ma poczucie humoru na poziomie pięciolatka, poza tym seksowna z niego bestia, zje Cię w całości, nawet kości wyliże, tylko musisz mu udostępnić swoją rzepkę. Nie znosi czytać gazet, marudzi na pogodę, pachnie jaśminem z nutką wanilii, skropionej w morskiej bryzie (to ten humor pięciolatka, bo tak naprawdę w dupie ma jak pachnie, póki jest to zapach trzech prysznicy dziennie). W ogóle dużo rzeczy ma w dupie, na przykład samochody, bo ustanowił samego siebie numerem jeden wszelkiej komunikacji miejskiej, metra i autobusów. Gdyby mógł wybierać, mieszkałby na biegunie północnym i patrzył jak pod nosem robią mu się sople, bo to takie rentowne. Nie dba o etykę pracy ani żadną inną etykę, regulamin, kodeks, dekret czy zarządzenie, bo taki stek bzdur jaki prawnik tam zrzucił można zrozumieć tylko po trzech piwach, ale przed czwartym, gdy litery wciąż jeszcze są czytelne.


Johnny Depp. Bukowski. I ja. Ja to tutaj chciałam tylko powiedzieć, że przepraszam bardzo za bełkot u góry, którego chyba nie zdołam przeczytać w poszukiwaniu błędów. Wam jednak życzę powodzenia, enjoy i w ogóle fun, fun, fun. Już bez zbędnego pieprzenia, ktoś mnie poczęstuje wątkiem?

Ale zaraz, w którym punkcie teraz właściwie jesteśmy?



Imię i Nazwisko: Alice Stampfer
Data Urodzenia: 27 V 1995 r.
Wiek: 18 lat 
Klasa: XII
Zajęcia dodatkowe: zajęcia teatralne.
Funkcje: przewodnicząca szkoły.
Inne: najmłodsza z czwórki rodzeństwa, pani dyktator, aktoreczka ze spalonego teatru, brak planów na przyszłość, zero przyjaciół.



      Powoli otwierasz oczy. Niepewnie rozglądasz się dookoła, starając się ustalić gdzie jesteś, jednak jedyne co widzisz to ciemność. Bezkresna, wszechogarniająca ciemność, która otacza cię ze wszystkich stron. Dopiero po chwili zauważasz niewielki błysk gdzieś po lewej. Ruszasz powoli w tamtą stronę, ostrożnie stawiając każdy krok, który przybliża cię do jedynej rzeczy znajdującej się w ciemności. Jedyną jaką jesteś w stanie dostrzec. Lustro. To właśnie ono stoi przed tobą. Duże, prostokątne lustro. Skupiasz wzrok na swoim odbiciu. Widzisz niską , szczupłą szatynkę ubraną w letnią sukienkę i stare, zniszczone trampki, które tak kochasz. Mimowolnie uśmiechasz się na ten widok, wędrując wzrokiem coraz wyżej. Krzywisz się lekko widząc blade, posiniaczone i podrapane nogi. Przymykasz oko na grubsze uda, niezgrabny tyłek i brak wcięcia w talii, już się do tego przyzwyczaiłaś. Przynajmniej brzuch masz płaski, chociaż to niezbyt dobre pocieszenie, gdyż tam, gdzie powinny być kobiece piersi, nie ma niemal nic. Zaciskasz wargi w cienką linię, zatrzymując się w końcu na twarzy. Okrągła jak słoneczko, pełna niewielkich piegów z małym noskiem, bladymi ustami i niebieskimi ślepiami na czele. Ot, nic niezwykłego.
      Zamykasz oczy. Kiedy ponownie je otwierasz nie otacza cię już ciemność. Znowu jesteś w swoim pokoju, gdzie wszystko ułożone jest wręcz perfekcyjnie, jak na małą pedantkę przystało. Widzisz swój notes, z którym się nie rozstajesz, zdjęcia z dzieciństwa przedstawiające ciebie ze znajomymi, których w twoim życiu już nie ma. Widzisz również kolekcję filmów, które oglądasz nałogowo wieczorami, za towarzystwo mając tylko pudełko lodów miętowych. Omijasz duże łóżko, pokryte dziesiątkami poduszek i wychodzisz z pomieszczenia, kierując się na dół do salonu, gdzie słyszysz głosy. To oni - twoja rodzina. Trójka starszego rodzeństwa, choć dwójka z nich już od jakiegoś czasu z tobą nie mieszka, siedzi na kanapie i jak zwykle się kłócą się bez powodu. Wiecznie obojętny na wszystko ojciec chowa się za gazetą, nie zwracając uwagi na swoje hałasujące pociechy. Jest też i matka, pani tego domu. Wygląda jak co dzień - schludnie ubrana, pedantka w każdym calu, siedzi przy stole i wypełnia jakieś mało ważne papiery, które dla niej są całym światem. Kiedy cię zauważa, marszczy brwi z niezadowoleniem, mówiąc znów coś o obowiązkach i popełnionych przez ciebie błędach. No tak, bo przecież ty zawsze robisz coś źle. Chociaż dwoisz się i troisz, starasz się wszystko robić perfekcyjnie, dla niej zawsze będzie to za mało. W końcu możesz zrobić więcej, możesz lepiej się postarać. I starasz się coraz bardziej, ale ona tego nie widzi, cały czas tylko cię krytykuje. Tym razem to ty się krzywisz i wychodzisz z domu trzaskając drzwiami, choć nie taki robi grzeczna córeczka. Ale to tylko sen, a ty choć raz nie chcesz być idealną dziewczynką.




► lista
► koligacje
► album
► pamiętnik




...............................................
Cytat - Jakub Żulczyk. Buźka - Sarah Bolger.
Taka oto Alice mi powstała, mam nadzieję, że nic nie zepsułam.
Wolę zaczynać, ale czasami uda mi się też coś wymyślić.