czwartek, 9 maja 2013

 „Chcę drinka. Chcę pięćdziesiąt drinków. Chcę butelkę najczystszego, najmocniejszego, najbardziej niszczycielskiego, najbardziej trującego alkoholu na Ziemi. Chcę pięćdziesiąt butelek. Chce cracku, brudnego i żółtego i wypełnionego formaldehydem. Chcę kopę metamfy w proszku, pięćset kwasów, worek grzybków, tubę kleju większą od ciężarówki, basen benzyn tak duży, żeby się w nim utopić. Chcę czegoś, wszystkiego czegokolwiek, jakkolwiek, ile tylko się da, by zapomnieć.”/ James Frey

          Skoro w życiu podobno wszystko zależy od nas, to dlaczego w niektórych momentach nie mamy na nie żadnego wpływu? Dlaczego wmawiamy sobie, że wystarczą nasze chęci, starania i odrobina szczęścia, by osiągnąć to, co sobie założyliśmy? Bo jak się będę uczyć to pójdę na studia, znajdę dobrą pracę, a może zostanę prezydentem? Bujda na resorach. W rzeczywistości nie mamy żadnego wpływu na to, co będzie działo się z nami za kilka dni, miesięcy, lat. Ludzki los odgórnie ma wyznaczoną drogę, jasno określony początek i koniec. Przechodząc przez ulicę możemy myśleć o jutrzejszym spotkaniu w pracy, ale w tym samym momencie może pierdolnąć w nas samochód i nie będzie ani spotkania, ani tego, co zaplanowaliśmy sobie na przyszłość. A podobno wszystko zależy od nas...
           Laura Anderson przekonała się o tym na własnej skórze. Od dawna planowała swoją przyszłość: chciała skończyć liceum, później pójść do akademii sportowej i w międzyczasie trenować jeszcze więcej, by biegać szybciej, z mniejszym zmęczeniem. Planowała i zakładała bardzo wiele, może nawet wybiegała w przyszłość zbyt szybko, robiąc sobie przy tym zbyt wiele nadziei, żeby później to wszystko w jednej chwili tak nagle stało się nierealne. Jej dotychczasowe cele stały się tylko marzeniami, w dodatku tymi niespełnionymi. Brak możliwości ich realizacji nie wynikał z jej poddania się, czy ciężkiej choroby, po prostu utrata nogi raczej nie sprzyja kontynuowaniu biegania. Dwa lata temu wraz z ojcem doznała ciężkich obrażeń w wypadku samochodowym. Ojciec nie zdołał przeżyć, a ona straciła aż i tylko kończynę (uważała, że utrata nogi w porównaniu ze śmiercią ojca to nic). Nie łatwo było jej się z tym wszystkim uporać: niemal rok zajęło jej dojście do tego, że mimo wszystko powinna pogodzić się z życiem i czerpać z niego radość, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. Pogodziła się również z protezą, dzięki której wciąż może chodzić. Teraz nie jest dla niej przyczyną kompleksów, jak myślała o niej na początku, a szansą na prowadzenie normalnego życie bez konieczności ciągłego poruszania się na wózku. Nie ukrywa, że nie lubi gdy ktoś przygląda się jej nieco natrętnie, gdy w gorące dni ubiera szorty, bo takie wgapianie się w nią nie jest dla niej przyjemne, a irytujące i w pewien sposób przykre, bo natychmiast w jej głowie pojawiają się myśli odnośnie tego, że różni się od innych, a dodatkowo wtedy tak jakoś napływają do niej wspomnienia z feralnego wypadku. A przecież to nie ona chciała stracić ojca i przekreślić szansę na sportową karierę. Miała zupełnie inne plany na przyszłość, więc teraz nie wierzy w to, że ludzie mogą tak naprawdę cokolwiek zaplanować, natomiast wierzy, że ktoś odgórnie zaplanował ich życie i to, że wciąż żyje najwidoczniej zawdzięcza właśnie temu komuś, najprawdopodobniej Bogu.
          Od momentu wypadku, kilkunastu wizyt u psychologa i przepłakanych nocach zrozumiała, że rozdrapywanie ran nie ma najmniejszego sensu, i że nie przynosi jej to w żaden sposób ulgi. Musiała pogodzić się z utratą ojca i niemożliwością spełnienia swoich planów. Trzeba było zacząć żyć od nowa, tym razem jednak z nieco innym podejściem: skupianiu się na tym, co jest tu i teraz, nie wybieganiu zbyt daleko w przyszłość i czerpaniu radości z życia, jednak jedno pozostało wciąż takie samo: nikomu nie zwierza się ze swoich uczuć, które woli stłumić w środku siebie. Ale jakoś musi żyć, więc żyje pozytywnie nastawiona do innych, mająca własne zdanie na dane tematy i przekonana o tym, że w życiu osiągnie sukces.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz