Właściwie to Victor Eric Howard Gurney. Zabawna historia. Imię dostał po matce, która nie mogła dość do porozumienia z mężem i rzucali monetą, jak nazwać swoje jedyne dziecko. Wypadła reszka, wygrała pani Bukowsky-Gurney. Jej mąż musiał wtedy obejść się jedynie drugim imieniem. Dobre i to. W międzyczasie dziadek, jedyny wówczas żyjący, dorzucił swoje trzy grosze i już zarezerwował po sobie trzecie imię.
Właściwie to urodził się drugiego września, ale minutę po północy, więc mógłby obchodzić urodziny równocześnie z wybuchem drugiej wojny światowej. Od tamtego dnia minęło piękne osiemnaście lat, nieokrągłe, obwite w wiele rozczarować, złych decyzji, zaskoczeń i szczęśliwych momentów. Życie jak każde inne. Od przedszkola, gdzie ściągnął koleżance majtki, przez podstawówkę, gdzie wbił sobie ołówek zbyt głęboko w nos, aż do szkoły średniej. Najpierw tej niższej, w której przeszedł piekło z nauczycielką matematyki, aż do liceum. No i masz, już jest seniorem. Jak ten czas szybko leci, Bożenko.
Właściwie to mógłby szperać głębiej w swojej genealogii, żeby odkryć, kim tak naprawdę jest. Na pewno jego matka ma korzenie w Polsce i na Ukrainie. Na pewno ojciec kiedyś wspominał coś o śmiesznym, irlandzkim akcencie swojej babki. Gada, że skoro urodził się w Ameryce, to rubryka w dokumentach odnosząca się do pochodzenia powinna być o wiele dłuższa dla każdego człowieka. A tak, to mieści się jedno słowo: Amerykanin. No, a przecież byłoby tak zabawnie, gdyby wspomnieć coś o Irlandczykach!
Właściwie to nie ma człowieka, który nie skojarzyłby sobie Victora Gurneya ze szkolną orkiestrą. O ile ktoś zadał sobie ten trud i poznał tego młodego dżentelmena, ha, pewnie zwrócił uwagę na jego mały, ale specyficzny bagaż. Kilka razy w tygodniu oprócz książek ma ze sobą flet poprzeczny. Nie jest jakimś wybitnym specjalistą w dziedzinie muzyki. Boi się nawet śpiewać pod prysznicem, pewny, że ma głos po swojej matce, która dzień w dzień rano wyje jak zarzynane prosię i twierdzi, że jej babcia chciała posłać ją do chóru parafialnego. Na flecie zaczął grać sześć lat temu, ot tak, żeby spróbować. Spodobało mu się i umie teraz dmuchnąć, żeby tu był ten, a tam tamten dźwięk. Nic trudnego, banalne jak prowadzenie rakiety.
Właściwie to nigdy nie miał przyjaciela, który trzepnąłby go porządnie w twarz i powiedział: te, stary, ogarnij się, bo wkurza mnie to. O niektórych przywarach dowiadywał się całkiem przypadkiem. Na przykład, nie powinien tak często się uśmiechać. Ludzie akt życzliwości traktują jak szyderstwo. Może i mają rację. Szczerzenie zębów do koleżanki, która właśnie mówi, że jej pies umarł, nie jest wcale grzeczne. Nawet jeśli koleżanka nie wie, że się zamyśliłeś. To kolejny punkt. Mówisz, mówisz, nagle zawias. Tysiąc pomysłów na sekundę i zwiecha systemu. A oni myślą, że ich ignorujesz, co za ignoranci.
Właściwie to za dużo używa słowa właściwie, ale i tak nie jest podłą osobą. To dobry chłopak, tak zawsze mawiał jego ojciec. Odrobinę zbyt narwany, niecierpliwy, gadatliwy i taki... kolorowy, ale dobry. Inteligenty też, chociaż oceny ma po prostu zwyczajne. Ale kto skupia się na szkole, skoro lepiej skosztować pięknych aspektów życia, zanim straci się młodość i wolność? Lepiej skoczyć ze spadochronu. Tak to pokochał, że gdyby nie koszty, robiłby to dzień w dzień. Już mniejszy entuzjazm ma do nurkowania, bo jakoś ma awersję jednak do ryb, ale i to zaliczył. Pierwszy pocałunek z dziewczyną - czternaście lat. Miała naprawdę spore piersi i w żaden sposób nie pasowała do swojej rodziny, z którą mieszkał wtedy po sąsiedzku. Prawiczkiem już dawno nie jest, chociaż nie żeby był jakimś psem na baby i dzień w dzień lądował w łóżku. Po pierwsze, on się nie ogranicza. Szuka nowych doświadczeń, if you know what I mean. Po drugie, kobiety trzeba szanować, bo gdyby nie kariera matki kucharki, ojciec biurokrata nigdy nie dorobiłby się tego pięknego mieszkania na poddaszu. I samochodu, którym i tak Victor nie zamierza jeździć. Lepszy rower, ot co. Chyba, że to zima. Wtedy najlepiej byłoby zapierniczać po ulicy na sankach, ale nikt nie pomyślał jeszcze o ścieżkach saneczkowych zamiast rowerowych na śnieżne dni. Psia mać, na co idą te podatki.
Właściwie to nie trzeba dużo o nim opowiadać, by go zapamiętać. Co innego z zaprzyjaźnieniem się. Victor ma to do siebie, że lubi imprezować, lubi się wygłupiać i lubi przygody, więc nigdy nie wiadomo, czy traktuje cię na poważnie. Chyba, że naprawdę dobrze się poznaliście. Wzajemnie, bo jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom. Oko za oko, serce za serce. Przysługa za przysługę. Dobry film za dobry film, najlepiej coś absurdalnego albo disneyowskiego, ale do tego się nie przyzna. Zbyt wiele wstydliwych przyjemności, żeby można było o nich mówić otwarcie. W gruncie rzeczy, to wstydliwy i skryty chłopak. Tylko dużo gada. I nigdy nie ubierze krawata.
______________________________________________________________________________
Właściwie to ta karta jest pisana bez ładu i składu, z marszu i z nudów. Victor to twór wieczornego, wakacyjnego, dobrego humoru. Mam nadzieję, że się tutaj razem odnajdziemy. Jestem chętny na wątki i powiązania, jakiekolwiek, w jakichkolwiek ilościach. Ostrzegam, mam ochotę zadziwić. A Gurney to już tym bardziej.